Udostępnij ten artykuł
Ten wpis jest pierwszą z kropel wiadra wody, które próbuję sobie sama wylać na łeb – żeby mnie olśniło. Bo na razie widzę tylko ciemność. Dom w gęstym lesie, otoczony zasiekami i ja w drzwiach domu, z kałachem wymierzonym w mrok.
Najpierw wpadł mi w ręce tom „20 lat nowej Polski w reportażach według Mariusza Szczygła” (Czarne 2009). Większość to teksty ze środowiska Gazety Wyborczej. Książka prosi się o osobny komentarz – w innym miejscu i czasie. Teraz piszę o niej, bo znalazłam tam m.in. reportaże o polskim podziemiu aborcyjnym, nieludzkiej ustawie i jeszcze bardziej nieludzkich, upadlających kobiety metodach aborcji, do których zmusza ta ustawa. O tym, że to szalenie trudy krok dla kobiety i dlatego należy ją w tym momencie jak najbardziej otoczyć opieką, by cała ta trauma nie niszczyła jej bardziej niż to konieczne. Czytałam tam o tym, jakie to napięcie – oczekiwać po poronnej tabletce, czy perlisty pęcherzyk (tak na oko wygląda człowiek na najwcześniejszym etapie życia) został wydalony, czy trzeba będzie łyknąć jeszcze raz. Czytałam o umyślnym przebijaniu pęcherza płodowego w sześciomiesięcznej ciąży i o nerwówce w szpitalu, bo lekarze zaczęli ratować życie dziecka i omal im się nie udało. I czytałam o tym, że to wszystko jest nieludzkie, bo mogłoby być czysto, bezpiecznie i kulturalnie w każdej uznanej za stosowną sytuacji.
A potem wysłuchałam reportażu w radiowej Trójce: „Egzamin z dojrzałości” Hanny Bogoryja-Zakrzewskiej (5 stycznia 2010 r.). O przygodnych, nieletnich, zwykle samotnych matkach, które urodziły swoje dzieci. Mówił o czymś ważnym – o potrzebie akceptacji, wsparcia i uznania dla tych dziewcząt w miejsce środowiskowej banicji, jaka nader często je spotyka. Tylko pod koniec audycji zgrzytnęło jak szlag – dziewczyna przyznaje się, że drugi raz „wpadła”. Na pytanie reporterki: i co?, odpowiada ze skrępowanym uśmieszkiem: „To niezręczny temat… Nie zdecydowałam się na to dziecko”. Ktoś publicznie przyznał się do morderstwa. I nic.
A potem znowu Trójka i audycja „Feminista” (10 stycznia 2010 r.). O aborcji. Podsumowują 15 lat ustawy. Czy zadziałała. Jest gość-ekspert: Wanda Nowicka. Pani wszystko, co orzeka na niekorzyść jej tezy, określa mianem mitu, którym się nas karmi. A teza tej pani brzmi mniej więcej tak: kobieta ma prawo decydować o tym, czy chce dziecko, czy też nie. Nikt nie ma prawa zabraniać jej dostępu do zabiegu aborcyjnego w warunkach bezpiecznych dla jej zdrowia, czyli w szpitalu. Aborcja dla tej pani jest problemem tylko jakości życia kobiety, bo o innym życiu według niej nie ma tu mowy (życie dziecka to jeden z mitów, którymi się nas karmi). Adopcja nie jest dla niej rozwiązaniem, bo narusza prawo do integralności ciała kobiety – nikt nie ma prawa zmuszać kobietę, by przez dziewięć miesięcy nosiła dziecko (tak! tym razem padło słowo „dziecko”) z myślą, że robi to dla jakiejś innej, nieznanej kobiety.
Nuda, co?
Są chwile, kiedy marzy mi się, że jestem amerykańską protestantką. Że mam wspólnotę, z którą noce spędzam na modlitwie pod jakąś kliniką albo domem Wandy Nowickiej, albo sterczę na wielotysięcznej pikiecie w dużych miastach Polski, albo u Drzyzgi do krwi dyskutuję przy wsparciu połowy młodej publiczności z transparentami. I wpływam na kształt rzeczywistości wokół mnie. Ale niestety, jestem polską katoliczką. I nie bardzo wiem, jak i do kogo gębę otworzyć. Więc se chociaż napiszę bloga, bo tradycję intelektualną mam równie długą jak tradycja polskiego Kościoła Katolickiego.
Pamiętam dzień skupienia w Brzezince. Była wiosna chyba, bo w drodze powrotnej robiłam palemkę z myślą o niedzieli. W milczeniu włóczyliśmy się między pustymi barakami. I pamiętam słowa Ojca tam wypowiedziane. Że żadne zło nie rodzi się nagle, ale wyrasta w czasie, w efekcie mniej czy bardziej drobnych, prywatnych, pojedynczych decyzji, a jeszcze częściej w efekcie braku decyzji jakichkolwiek, w efekcie milczenia i bezczynności. I że trzeba nieustannie czuwać, by nie stanąć kiedyś nagle w obliczu tak wielkiego zła, że odpowiedzialności za nie możemy nie udźwignąć.