Argument: Pan Jezus się nie obrazi
Co jakiś czas niby koszmarny refren wraca jeden z popularnych i bardzo szkodliwych argumentów uzasadniających, dlaczego to liturgiczne przepisy można traktować z pobłażliwym przymrużeniem oka. Ostatnią okazją do powołania się na ów niechlubny argument stała się wymiana zdań, którą na Facebooku prowadzili użytkownicy komentujący zdjęcie Jego Ekscelencji Arcybiskupa Salvatore Pennacchio, nuncjusza apostolskiego w Polsce, gdy odprawia mszę świętą przy stole konferencyjnym.
Obrazek pochodził z kanału Episkopat News na Flickr, a uwieczniał fragment mszy świętej odprawianej podczas 135. Zebrania Plenarnego Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych w Warszawie, które odbyło się w dniach 25 – 27 kwietnia 2017.
Nie ukrywam, zdumiała mnie odwaga i nieroztropność zarządzających kanałem KEP, a pewien szacunek budzi ich szczerość. Ciekawszym od samego zdjęcia okazał się fakt, że nie tylko w tym roku ale i podczas dwóch poprzednich zebrań KWPŻZZ msze święte sprawowano w tej samej sali konferencyjnej. Rok rocznie siostry zajmują miejsca przy stołach z notatkami i materiałami konferencyjnymi, a na ważniejsze fragmenty celebry zwracają się ku prezydium, za którym hierarcha odprawia obrzęd mszy. Trudno w tych warunkach celebrować Najświętszą Ofiarę, ale odprawić oczywiście się da. Nie wiem dlaczego nie skorzystano z kaplicy albo pobliskiego kościoła, w którym św. Faustyna doznała objawień. Tak czy inaczej wybrano salę, w której nota bene wcale nie jest wygodnie. Na ważniejsze momenty siostry, jakoś mieszcząc się między biurkami i krzesłami, muszą zwracać się do prowizorycznego ołtarza. Może przynajmniej nie było im zimno. W końcu wiosna w tym roku nas nie rozpieszcza.
Pal licho różnego rodzaju nadużycia. Nie brakuje przykładów na to, że biskupi, zwykli księża, a nawet nuncjusze apostolscy nie przestrzegają norm liturgicznych Kościoła katolickiego. Ba! Swego czasu dominikanie byli głównymi bohaterami bloga Kronika Novus Ordo (dziś Breviarium, choć wraz z nazwą zmienił się charakter strony). Umieszczano tam mniej lub bardziej skandaliczne zdjęcia i filmy z nabożeństw, których forma wołała o pomstę jeśli nie nieba to przynajmniej Watykanu i odpowiedniej kongregacji. Uwagę niech zwróci argumentacja, mająca usprawiedliwić takie postępowanie. Otóż, nieraz się słyszy jedną z wersji przekonania, że Pan Jezus się nie obrazi. Albo w takiej – przyznajmy – dość głupiej formie, bo niby skąd wiadomo, że nie? Albo nieco bardziej wyrafinowanej: Panu Jezusowi to nie przeszkadza, a zbytnie przywiązywanie uwagi do formy to faryzeizm, który Chrystus Pan piętnował. Albo też: ocenianie innych i skupianie się na rubrykach to brak miłości, a przecież Pan Jezus to i pod gołym niebie i u celników jadał… Do znudzenia, w kółko jak mantra, rozbrzmiewa takie lub podobne usprawiedliwianie traktowania spraw Boskich z nonszalancją, bez należytej czci i bojaźni. Wyrazem miłości jest ostrzegać ludzi przed grzechem zbytniej ufności w Boże miłosierdzie, więc postanowiłem się odnieść do tych niby rozsądnych argmentów.
Chciałbym podkreślić, że nie wiemy, co Panu Jezusowi się podoba, a co nie. Dowiemy się o tym na sądzie ostatecznym. Oby był łaskawy! Sądzę, że traktowanie Najświętszej Ofiary Pana będzie jednym z aspektów, którego Boski trybunał łatwo nie przeoczy (por. 1 Kor 11, a w szczególności werset 31). Wiemy natomiast, że na stróża i szafarza swoich darów i tajemnic Pan powołał Kościół. Kościół natomiast określił normy, którymi należy się kierować, przy sprawowaniu, przystępowaniu i rozdzielaniu sakramentów. Ten kto chce korzystać z boskich darów lub komu udzielono władzy ich celebrowania, ma zachować normy. Dlaczego? Ponieważ nie jest gospodarzem, a gościem. Kimś, kogo bez jego zasług, dopuszczono do obcowania z najświętszymi rzeczami na ziemi. Sakramenty nie należą do księdza ani do zgromadzenia. Dlatego należy się z nimi obchodzić, jak z delikatnym dziełem sztuki, które właściciel wyjął z sejfu i podał nam do rąk, byśmy mogli je podziwiać i nacieszyć się jego pięknem. Nasza sytuacja przypomina bardziej taką, w której gospodarz wyszedł z pokoju zostawiając klucze do sejfu. Co zrobi gość? Mimo deszczu wyniesie skarb na ulicę, by lepiej się mu przyjrzeć? Uzna, że wcale nie jest taki cenny, skoro gospodarz nie zabezpieczył sejfu? Zamiast ostrożnie i z należytą uwagą, beztrosko i bezmyślnie zacznie obnosić skarb po okolicy? W końcu, kto mu zabroni, przecież mu wolno.
Rugowanie postawy czci jest jedną z charakterystycznych cech naszych czasów. Kościół strzeże staroświeckiej czci nie dlatego, że jest konserwatywny z natury ale dlatego, że w stosunku do Najwyższego kieruje się bojaźnią Bożą. W erze kumplostwa ze Zbawicielem, to coraz bardziej zapomniany dar Ducha Świętego. Polega na tym, że wierny przejęty czcią i szacunkiem, zbliża się do Boga nie w strachu ale ze świadomością nienależnego zaszczytu, którego doznał. Nie jest wcale oczywistym fakt, że Bóg pozwala do siebie mówić, daje się poznać, wzywa do miłości i uwielbienia siebie. Mogło być dokładnie odwrotnie. Skoro spotkała nas łaska (niezasłużony dar) poznawania i obcowania z Bogiem, należy przyjąć ją jako wyróżnienie i przywilej, a nie licencję do klepania Pana Boga po plecach i mówienia Mu: „Przecież się nie pogniewasz, prawda?”, „E, no co Ty, przecież nie zależy Ci na takich duperelach jak obrusy, ołtarze, kadzidła i świece z wosku. Świetnie dasz sobie bez nich radę!”.
Bardzo ciekawym jest, że za każdym z przytoczonych powyżej pseudo-argumentów, w których wierni wiedzą lepiej niż mszał, jak należy Boga traktować i co Pan sobie myśli o liturgii odprawianej ze czcią, jest ukryta opcja manichejska. Polega ona na ograniczeniu czci okazywanej Bogu do tego co wewnętrzne, „przeżywane w sercu”, jak mówią. Uznajmy w końcu raz na zawsze (Naiwności! Piszę, jakby to było możliwe), że takie podejście jest zgoła sprzeczne z Ewangelią i w konsekwencji z teologią chrześcijańską. Chrystus nie po to się stał Człowiekiem, by aniołom wskazać drogę nawrócenia ale ludziom z krwi i kości, którzy wiarę okazują i przeżywają w ciele. Ciało wymaga znaków i postaw, gestów i symboli, spędzonego czasu i właściwej przestrzeni. Bez tego wszystkiego jest wyłącznie wehikułem dla ducha, duszy czy serca, od którego jest oddzielone, a związek między nimi jest pomijalny. Bojaźń okazuje się nie tylko w sercu ale również w ciele. Ponieważ i miłość wyraża się nie tylko w emocji i myśli ale również w działaniu i cierpieniu. Podobnie wiara jest aktem woli nakłonionej przez rozum, a więc aktem działania naznaczonego odpowiednią myślą. Również nadzieja nie przejawia się w głębokich westchnieniach ale w wytrwałym dążeniu do celu, które to dążenie obejmuje i ciało i ducha. Stąd też liturgia, która napędzana jest miłością, wiarą i nadzieją, kształtuje ducha dzięki zaangażowaniu ciała. Ograniczenie chrześcijaństwa do tego, co wewnętrzne jest zwykłą ucieczką od odpowiedzialności i niewiarą w ostateczną wartość czynów. Koniec końców jest podważaniem sensu działania Zbawiciela, który stał się człowiekiem, bo przecież Jego miłość również mogłaby się ograniczyć do tego, co w sercu a nie do tego, co na Krzyżu.
Liturgia sprawowana nie według norm, a według własnych rozstrzygnięć motywowanych dowolnymi przesłankami, jest syndromem duchowości ograniczającej ludzi do myślącego ja. Czy w związku z tym mogę Was prosić, byście skończyli posługiwać się tym bzdurnym mniemaniem, że liturgia nie wymaga uwagi, że nie jest ważne jak to wszystko wygląda, brzmi, pachnie i smakuje, że to jest nadto faryzejskie skupianie się na zewnętrznej formie? Rugowanie czci okazanej na sposób ciała niebezpiecznie przesuwa akcent z celebrującego liturgię Syna Bożego, na potrzeby i ograniczenia zgromadzenia. Kościołowi przestaje zależeć na celebrowaniu Boskich tajemnic, a chodzi wyłącznie o odprawienie mszy i przyjęcie coraz mniej znaczącej Komunii Świętej. Coraz mniej subiektywnie znaczące jest to, co przyjmuje się bez czci i bojaźni. W konsekwencji zamiast być sługami, których Pan przyłącza do siebie w swoim samoofiarowaniu się Ojcu, stajemy się pierwszoplanowymi aktorami odprawianego nabożeństwa.
Cóż, taką postawę i jej konsekwencje Krasicki celnie ujął w fraszce : „«Mnie to kadzą» rzekł hardzie do swego rodzeństwa siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa. Wtem, gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił, wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił”.