Udostępnij ten artykuł
„Brat Albert jest dla nas nieporównanym wzorem. Nie miał prawie żadnych środków, nie dysponował żadnymi funduszami, żadnymi gotowymi instytucjami, postanowił dawać siebie. Dlatego rzucił go Bóg na kolana przed człowiekiem najbardziej wydziedziczonym, ażeby dawał siebie. I dawał do końca swoich dni; dawał ze wszystkich sił. Był to wyraz jego wiary i miłości. Ten wyraz jego wiary i miłości jest dla nas bezcenny, jak równie bezcenny jest w obliczu Boga”.
Każdego roku, wspominając św. Brata Alberta Chmielowskiego, ci z nas, którzy modlą się Liturgią Godzin, czytają przepiękne kazanie wygłoszone w 50-lecie jego śmierci przez ówczesnego metropolitę krakowskiego Karola Wojtyłę. Kardynał Wojtyła powiedział wtedy: „Brat Albert Chmielowski – była to natura bardzo bogata, wszechstronnie uzdolniona.” I rzeczywiście Adam Chmielowski, urodzony w 1845 roku w podkrakowskiej Igołomi syn zubożałej szlacheckiej rodziny, zapowiadał się jako znakomity malarz „ceniony – jak mówił Karol Wojtyła – przez wszystkich mistrzów pędzla, którzy na zawsze pozostaną w pamięci naszego narodu jako przedstawiciele wielkiej sztuki.” To bogactwo natury św. Brata Alberta wyrażało się również w tym, że nie oszczędzał siebie, czego najlepszym przykładem jest jego udział, w wieku 18 lat, w Powstaniu Styczniowym. „Miłość Ojczyzny wypaliła na nim dozgonny stygmat: pozostał kaleką do śmierci, zamiast własnej nogi, nosił protezę”.
Uciekając przed carskimi represjami przez dziesięć lat przebywał za granicą podejmując w Paryżu i Monachium studia malarskie. W roku 1874, po ogłoszeniu amnestii dla uczestników Powstania, powrócił do Polski oddając się pracy malarskiej. Wtedy w jego twórczości zaczęły pojawiać się tematy religijne. Wtedy również rozpoczął malowanie swojego najsłynniejszego dzieła Ecce Homo. W 1880 roku w jego życiu nastąpił zwrot duchowy i mając 35 lat porzucił karierę malarską wstąpiwszy do Zakonu Jezuitów. Okazało się, że nie jest to miejsce dla niego: po pół roku opuścił nowicjat w stanie depresji i musiał leczyć się w zakładzie dla nerwowo chorych.
Zafascynowany duchowością św. Franciszka, po przyjeździe do Krakowa w 1884 roku, zaczął pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagać najbiedniejszych. Poznając coraz bardziej krakowskich biedaków odkrył, że potrzebują oni przede wszystkim nie pieniędzy, ale miłości i prawdziwego miłosierdzia. Kardynał Wojtyła tak mówił o św. Bracie Albercie w swoim kazaniu: „Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni. Jeżeliby nie było miłosierdzia, nie byłoby chrześcijaństwa: to jest jedno i to samo. W służbie miłosierdzia nawet fundusze nie są najważniejsze, nawet domy, zakłady i szpitale nie są najważniejsze, chociaż są to środki niezbędne. Najważniejszy jest człowiek; trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, sobą. Tutaj Brat Albert jest dla nas nieporównanym wzorem. Nie miał prawie żadnych środków, nie dysponował żadnymi funduszami, żadnymi gotowymi instytucjami, postanowił dawać siebie. Dlatego rzucił go Bóg na kolana przed człowiekiem najbardziej wydziedziczonym, ażeby dawał siebie. I dawał do końca swoich dni; dawał ze wszystkich sił. Był to wyraz jego wiary i miłości. Ten wyraz jego wiary i miłości jest dla nas bezcenny, jak równie bezcenny jest w obliczu Boga”.
W 1887 roku Adam Chmielowski przywdział habit tercjarza franciszkańskiego, przybrał imię brat Albert i zamieszkał wraz z biedakami dając początek Zgromadzeniu Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie Albertynami. Zmarł w Boże Narodzenie 1916 roku wśród swoich braci i swoich ubogich.
W kolekcie dzisiejszej Mszy św. modlimy się: „Boże, bogaty w miłosierdzie, Ty natchnąłeś świętego Brata Alberta, aby dostrzegł w najbardziej ubogich i opuszczonych znieważone oblicze Twojego Syna, spraw łaskawie, abyśmy spełniając dzieła miłosierdzia, za jego przykładem umieli być braćmi wszystkich potrzebujących.” Być może z tego właśnie powodu, że św. Brat Albert potrafił dostrzegać znieważone Oblicze Chrystusa w ubogich i opuszczonych, z taką głębią ukazał Je w obrazie Ecce Homo. Obrazu na płótnie nie dokończył, namalował go jednak swym życiem służąc ubogim, a w nich samemu cierpiącemu Chrystusowi, według słów: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Michał Pac OP