Duszpasterska pasza, czyli o myśleniu życzeniowo-propagandowym
Czas mi trochę powojować. Moja krucjata przebiega raczej łagodnie i można by pomyśleć, że Urban II jeszcze nawet do Clermont nie dojechał. Ale jak każdy wojak wiem, że tak naprawdę najlepiej póki się da siedzieć sobie na tyłach i zajmować się przyjemnymi rzeczami. Teraz jednak krew się we mnie nieco burzy, a zatem mała potyczka to jest to, czego mi potrzeba.
Czas mi trochę powojować. Moja krucjata przebiega raczej łagodnie i można by pomyśleć, że Urban II jeszcze nawet do Clermont nie dojechał. Ale jak każdy wojak wiem, że tak naprawdę najlepiej póki się da siedzieć sobie na tyłach i zajmować się przyjemnymi rzeczami. Teraz jednak krew się we mnie nieco burzy, a zatem mała potyczka to jest to, czego mi potrzeba.
Majowa msza popołudniowa w mojej (na pewno nie tylko) parafii wygląda tak, że nie ma homilii w miejscu na nią przeznaczonym, lecz po Eucharystii jest nabożeństwo majowe z wystawieniem Najświętszego Sakramentu i z kazaniem. To ostatnie na temat wzięty z księżyca i nie mający nic wspólnego z tajemnicą dnia czy czymkolwiek, ot, taka zapchajdziura, dam sobie głowę uciąć, że gdzieś centralnie kolportowana. No cóż, tak to jest i o to już bym się nie pieklił, bo i tak nie warto. Ale dwa zdania ze wspomnianego kazania każą mi odtrąbić pobudkę.
Mamy rok św. Pawła, wszystko bardzo pięknie. Ktoś tam na górze pomyślał sobie, że ludowi bożemu trzeba dokształtu, podsypano więc trochę pawłowej paszy i kazanie majówkowe miało przybliżać rzeczonemu ludowi listy do Galatów i Filipian. No i dobrze, nudne to było co prawda piekielnie, ale sama idea nie najgorsza, choć samo traktowanie listów Pawła w sposób tak pobożnościowo-powierzchowny zasługuje na stos. Tym, co mnie wyprowadziło z równowagi były jednozdaniowe podsumowania wywodów nt. konkretnych listów. Przy Liście do Galatów usłyszałem najpierw, że w jakiś czas po tym, jak gościł wśród nich Paweł pojawili się tam fałszywi głosiciele, którzy, parafrazuję: "ośmielili się zakwestionować, że jest on Apostołem Chrystusa" (dość symptomatyczny anachronizm, w moim odczuciu). Namieszali oni Galatom w głowach do tego stopnia, że Paweł musiał do nich napisać, żeby wszystko wyprostować. Galaci zaś, zdaniem autora(ów) kazania: "wzięli sobie do serca napomnienia Pawła". Przy Liście do Filipian z kolei, wywód kończył się mniej więcej tak: "Paweł pisał tam o wielu trudnych rzeczach, ale adresaci przyjęli je ze zrozumieniem".
Konia z rzędem temu, kto wskaże mi źródło, na podstawie którego dałoby się te stwierdzenia potwierdzić. Skąd autor(rzy) kazania wiedzieli, że owocem Listu do Galatów nie była schizma, a Listu do Filipian zniechęcenie? A jest to tak samo możliwe, a ani jednego, ani drugiego nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Ale to przecież pasza, musi zawierać mikroelementy, witaminy, musi "budować", itd. A co lepiej "zbuduje" lud boży niż pobożnościowe dyrdymałki? A że są to życzeniowe półprawdy? No cóż, w końcu prawda, np. ta, że nic w tej kwestii nie wiemy, na paszę się nie nadaje. Ktoś mógłby zadać jakieś pytanie, a kość w gardle mielibyśmy my. Lepiej ładnie i okrągle pokazać wzorcowych pierwotnych chrześcijan. A nuż znajdą się tacy współcześni, którzy nasłuchawszy się o nich "wezmą sobie do serca" nasze napomnienia. Trudnych rzeczy nie będziemy im mówili, bo to nie Filipianie a więc i tak nic nie zrozumieją.
Taki drobiazg, chciałoby się powiedzieć, a boli…