Udostępnij ten artykuł
Jak co roku, dziesięć dni swego urlopu spędziłem w swojej starej ukochanej Łebie, korzystając z miłej gościny OO. Oblatów Maryi Niepokalanej. Chciałem w tym wpisie krótko napisać o obrazie, wiszącym w kościele parafialnym ojców Oblatów przy ul. Powstańców Warszawy.
Jest to obraz „Madonna Orędowniczka”, pędzla niemieckiego ekspresjonisty Maxa Pechsteina (1881-1955), obraz wisi w kościele z lewej strony prezbiterium. Obraz można zobaczyć tutaj (można powiększyć klikając), a z kolei tutaj można przeczytać biografię twórcy oraz dzieje obrazu. Tutaj opiszę to jedynie w skrócie.
Max Pechstein był wybitnym niemieckim ekspresjonistą, od 1921 r. regularnie przyjeżdżał na Pomorze, do Łeby i w okolice, w końcu w czasie wojny zamieszkał w Łebie na stałe. Był on zresztą w okresie hitleryzmu na cenzurowanym, jego obrazy były usuwane z galerii i niszczone, on sam został wykluczony z Pruskiej Akademii Sztuki. Wyjazd do Łeby był dla niego rodzajem usunięcia się „na kresy”.
W 1945 r. zaczęli przyjeżdżać do Łeby Polacy, głównie wygnańcy z Wileńszczyzny, Niemcy zaś stopniowo byli wysiedlani. Kościół parafialny był wciąż niemieckim kościołem ewangelickim, Polacy urządzili prowizoryczną kaplicę w hali sportowej, dziś w tym budynku mieści się kino „Rybak”. Pierwszym katolickim kapłanem, który przybył do Łeby, był o. Mieczysław Cieślik OMI, przysłany przez swego prowincjała. O. Cieślik zwrócił się do mieszkającego jeszcze w Łebie Maxa Pechsteina o namalowanie obrazu Matki Bożej dla polskich katolików. Pechstein spełnił prośbę, używając prześcieradła z braku płótna oraz posługując się farbami do malowania kutrów rybackich, bo innych farb wtedy nie miał. Jeden z oblatów opowiadał mi, że dokładne okoliczności powstania obrazu były takie, że żyjący wówczas w biedzie Pechstein pożyczył od o. Cieślika pieniądze i potem nie miał jak zwrócić, o. Cieślik miał wówczas zaproponować, by ten w ramach spłaty długu namalował obraz. Jak pisał Pechstein, malowanie tego obrazu było dla niego wielką radością.
Na co chciałem zwrócić tu szczególną uwagę: ewangelik namalował obraz Matki Bożej dla katolików, ponadto był to Niemiec malujący dla Polaków, i to Niemiec który wiedział że wkrótce będzie zmuszony definitywnie opuścić Łebę, z którą czuł się mocno związany. Prawdziwe zasypywanie przepaści i prawdziwy ekumenizm w praktyce. Dalsze dzieje obrazu, zapomnianego i ponownie odkrytego, można przeczytać na drugiej z zalinkowanych przeze mnie wcześniej stron. Tu jeszcze można przeczytać artykuł Ernesta Brylla o tym obrazie.
Obraz przedstawia Maryję Niepokalaną, depczącą głowę węża, wokół głowy Maryi jest napis po polsku: „O Marjo bez grzechu poczęta, módl się za nami”. Pechstein dołączył elementy morskie: wzburzone fale i łodzie, dostosowując w ten sposób obraz do nowych realiów życia, które czekały przybywających do Łeby Polaków, którzy w większości od zera musieli uczyć się zawodu rybaka i potrzebowali w tym opieki Maryi Orędowniczki.
Sam Pechstein został ponownie przyjęty do Akademii Sztuki i po wojnie znów cieszył się uznaniem, żyjąc i pracując w Berlinie Zachodnim. Nic nie wiem na temat jego wiary, poza tym że był z pochodzenia ewangelikiem. W każdym razie łebski obraz „Maryi Orędowniczki” był jego jedynym obrazem o tematyce religijnej. Mam nadzieję, że sam doznał orędownictwa Tej, której obraz tak chętnie sporządził dla nowych Łebian. Może tego orędownictwa bardzo potrzebował…
Parę lat temu obraz pojechał do Berlina na jakąś wystawę. Przyjechałem wg zwyczaju latem do Łeby i wszedłszy do kościoła z przerażeniem zobaczyłem pustą ścianę. Z niepokojem zapytałem proboszcza co się stało z „Madonną” Pechsteina, ale uspokoił mnie że obraz tylko wyjechał na kilka miesięcy i potem wróci.
Jeszcze słowo a propos wezwania kościoła parafialnego. Pierwszy kościół w Łebie został wybudowany w XIV w. w czasach krzyżackich i kościół ten był pod wezwaniem św. Mikołaja. Po Reformacji Łeba bardzo szybko przeszła na protestantyzm, ale kościół pozostał pod tym samym wezwaniem. Kiedy w końcu XVI w. kolejne sztormy uderzyły w miasto, Łebianie przenieśli się w głąb lądu, budując również nowy kościół w obecnym miejscu. Po starym kościele został tylko mały fragmencik ruin, będący w ogóle jedynym śladem starej Łeby. Ruiny starego kościoła są tuż koło plaży „B”, na końcu ul. Turystycznej. Obecny kościół został ostatecznie zbudowany w 1683 r. i do 1946 r. był on parafialnym kościołem ewangelickim pw. św. Mikołaja. W 1946 r. przejęli go Polacy i stał się on kościołem katolickim pw. Wniebowzięcia Maryi. Jednak kult św. Mikołaja nie zaniknął do końca, w prezbiterium znajduje się niewielki obraz św. Mikołaja, ponadto oprócz głównego odpustu Wniebowzięcia obchodzi się także odpust św. Mikołaja. Znak ciągłości od najdawniejszych czasów, mimo całkowitej wymiany ludności.
A poza tym, Łeba jak Łeba – obowiązkowo jak co roku nawiedziłem przepiękne Wydmy Ruchome, idąc lasem (mijając przed Rąbką stary cmentarzyk ewangelicki) a wracając brzegiem morza; odwiedziłem też Stilo, wracając plażą i przechodząc obok wraku rzuconego podczas sztormu na mieliznę w 1970 r. duńskiego drobnicowca „West Star” (tu zdjęcie z akcji ratowniczej) – na sterczących z wody masztach jak zwykle siedziało stado kormoranów; na łąkach k. Żarnowskiej „wyszedłem na suchego przestwór oceanu” z widokiem na Rowokół, potem skansen Muzeum Wsi Słowińców w Klukach. No i jak zawsze sporo ciekawych spotkań i rozmów, dawni znajomi i nowo poznani ciekawi ludzie. Pogoda dopisała, woda jak na lipcowy Bałtyk w porządku (18 stopni), więc przyjętą normę kąpieli (10 na cały pobyt – tyle ile dni) przekroczyłem bez trudu o ponad 100 proc.
Do następnego roku, Łebo!