Udostępnij ten artykuł
Dyrektorium szeroko opisuje redukcje i zmiany, które w tego typu liturgiach są dopuszczone a nawet zalecane ze względu na konieczność dostosowania obrzędu do praw psychologii i dziecięcych możliwości poznawczych. Ma więc to być niejako „elementarz”, w którym występują liturgiczne odpowiedniki zdań typu „Ala ma kota”. Wiadomo skądinąd, że na poziomie praktycznych realizacji, ten elementarz jest – w jakiejś wewnętrznej zgodzie z zapisami Dyrektorium, a w każdym razie z jego „duchem” – wydatnie wspomagany zrozumiałą z czysto dydaktycznego punktu widzenia logiką nauki przez zabawę. Dość jasne staje się stojące w tle takich zabiegów pozytywistyczne przekonanie, że dzięki elementarzowi i nauce przez zabawę, dzieci dojdą w końcu do rozumienia liturgicznych odpowiedników zdania „Alicja znajduje się w posiadaniu zwierzęcia z gatunku ssaków, rzędu drapieżnych i rodziny kotowatych” oraz umiejętności rozważania różnych relacji dzierżawczych pomiędzy różnymi osobami i w odniesieniu do rozmaitych przedstawicieli fauny. Innymi słowy, punktem wyjścia i dojścia jest tu praktycznie wyłącznie kompetencja językowa, skorelowana z racjonalistycznym pojmowaniem, natomiast liturgia „Mszy z udziałem dzieci” stanowi instrument tego procesu. Jest to więc sytuacja, w której rzeczywistość rozpoznana przez ojców soborowych jako „źródło i szczyt” życia Kościoła, po pierwsze, zostaje zredukowana do aspektu werbalno-racjonalnego (plus ewentualnie emocyjnego w tym zakresie, w jakim nauka przez zabawę może prowadzić do stworzenia u dzieci pozytywnych skojarzeń z Mszą jako czasoprzestrzenią, w której się nie nudzą), a po drugie, staje się narzędziem poznania samej siebie za pośrednictwem własnej formy celowo zniekształconej w oparciu o kryteria zupełnie pozaliturgiczne. To ku czemu miały być skierowane „wszelkie działania ewangelizacyjne i duszpasterskie”, samo staje się narzędziem ewangelizacyjnym i duszpasterskim.
Cały tekst na www.christianitas.org