Po śmierci Wojciecha Jaruzelskiego
Chciałem tutaj uzupełnić pewien swój dawniejszy wpis z 19 grudnia 2012 r. i dopowiedzieć pewną rzecz, której tam nie chciałem napisać otwarcie.
Chciałem tutaj uzupełnić pewien swój dawniejszy wpis z 19 grudnia 2012 r. i dopowiedzieć pewną rzecz, której tam nie chciałem napisać otwarcie.
Gdy chodzi o sferę publiczną, sprawa pozostaje dla mnie oczywista. W historii Polski Wojciech Jaruzelski zapisał się jako postać jednoznacznie negatywna, której zasługi dla kraju są żadne a szkody wielorakie i bardzo poważne. Oczywistym jest, że człowiekowi należy się godny pochówek, ale to nie oznacza od razu konieczności państwowego pogrzebu z honorami. No ale żyjemy w III RP, która jest faktyczną mutacją PRL, krajem który wciąż pucuje pomniki sowieckich okupantów a w tym samym czasie wstrzymuje i odkłada “ad Kalendas Graecas” ekshumację i godny pochówek Żołnierzy Wyklętych na powązkowskiej Łączce. Nie dziwi nic. Tyle na temat sfery publicznej.
Bardziej mnie w tym momencie interesuje jednak sfera duchowa. Przytoczę tu cytat ze swego wpisu z grudnia 2012, potem zrobię ważne dopowiedzenie:
“Wiem o pewnej osobie, która akurat od komuny niemało wycierpiała i potem na swojej drodze wiary zmagała się z nienawiścią do pewnego konkretnego PRL-owskiego dygnitarza, który był głównym sprawcą jej cierpienia. W pewnym momencie człowiek ów rozeznał, że jedynym sposobem na pokonanie tej nienawiści jest postarać się dotrzeć do tego eks-dygnitarza, rozmawiać z nim w cztery oczy i nie tylko z serca przebaczyć, ale także jego samego prosić o przebaczenie za tę nienawiść, którą do niego odczuwał. Tak też się stało i do takiej długiej rozmowy doszło, również do prośby o przebaczenie, zresztą przyjętej. Na koniec ów człowiek żegnając się z dawnym dygnitarzem, powiedział: „No to do zobaczenia w niebie”. Na co tamten smutno się uśmiechnął i powiedział tylko: „Ja tam nie pójdę”.
Nie chciałem wtedy pisać wprost, ale teraz już mogę. Tym dygnitarzem był właśnie sam Wojciech Jaruzelski, a człowiekiem składającym mu wizytę był pewien dawny działacz “Solidarności” ciężko represjonowany w stanie wojennym, a potem przechodzący formację wiary na Drodze Neokatechumenalnej.
Z radością przeczytałem wiadomość, że Wojciech Jaruzelski zmarł przyjąwszy sakramenty święte. Opisana wyżej wizyta na pewno stanowiła ważne ogniwo w ostatecznym pojednaniu Jaruzelskiego z Bogiem. A tamten brat, który złożył mu tę wizytę i prosił o przebaczenie na pewno teraz uważa Jaruzelskiego za osobę szczególnie sobie poleconą przed Panem i żarliwie modli się o zbawienie jego duszy, o to żeby mogło się spełnić tamto życzenie “Do zobaczenia w niebie, panie generale” (w tamtym wpisie uciąłem słowa “panie generale“). I wszelkie państwowe honory są niczym, są śmiechu warte wobec łaski zbawienia, której – jak można ufać – Wojciech Jaruzelski dostąpił. Ufam też, że tę łaskę wypraszali mu ci zmarli moi współbracia ze Zgromadzenia Księży Marianów, którzy znali go osobiście z mariańskiej szkoły na warszawskich Bielanach, którą Wojciech Jaruzelski ukończył przed wojną.
Requiem aeternam dona ei, Domine, et lux perpetua luceat ei. Requiescat in pace. Amen.