Myślę wciąż o idei otwartości i jej dziwacznych postaciach. To gdzieś na jej marginesie sięgnęłam po numer „Więzi” (lipiec 2001) dotyczący duchowości codzienności. I jeszcze chodzi mi po głowie coś, co zauważył nasz rodzinny przyjaciel – że póki co, wszyscy nasi współcześni święci są dziećmi duchowości jednak wciąż trydenckiej.
Od kilku miesięcy mam nieskrywaną przyjemność uczestniczenia w życiu parafii, która tętni duchem ks. Blachnickiego. Począwszy od kapłanów a na dzieciach skończywszy – czuje się tam ogromną troskę i dbałość o liturgię, życie wspólnoty i mienie Kościoła. Zwykła wiejska parafia. Jest mi tam po prostu dobrze.
Zapisaliśmy kolejne dziecko na krzyż. Naszym marzeniem jest, żeby się tam dostało. Na razie jest na początku drogi, lista rezerwowa. Ale jesteśmy dobrej myśli.
Jak człowiek odpowiednio dużo czasu spędzi przed Bogiem na siedząco, stojąco, na głowie, z nogą na nogę, z rękami w kieszeniach etc., to przyjdzie i taki czas, że zupełnie naturalnie krzyżem się położy.
Dzięki książce Ojca Badeniego nawróciłam się. Na katolicyzm otwarty.
"Nie nazywajcie mnie Noemi [Moja Słodycz], ale nazywajcie mnie Mara [Gorycz], bo Wszechmogący napełnił mnie goryczą. Pełna wyszłam, a pustą sprowadził mnie Pan. Czemu nazywacie mnie Noemi, gdy Pan wydał świadectwo przeciw mnie, a Wszechmogący uczynił mnie nieszczęśliwą?" (Rt 1 20-21).
Jeśli prawdą jest, że rodząc – maleńkie przecież i niepozorne – dziecko mamy współudział w stwarzaniu świata, w nieprzerwanie rozgrywającym się tego stwarzania continuum, to o ileż więcej świata odchodzi, obumiera wraz ze śmiercią każdego ukształtowanego człowieka….
W wielkosobotnie popołudnie wybraliśmy się odwiedzić groby bliskich i znajomych. Pospacerować w cmentarnej, szlachetnej ciszy, nie mówić zbyt wiele. Nie znam lepszego miejsca na ćwiczenie się w pełnym nadziei, koniec końców – pogodnym – oczekiwaniu. „Ciało składamy do ziemi jako zasiew nieśmiertelności” – mówił kard. Ratzinger w homilii pogrzebowej Jana Pawła II.
W taki mróz to tylko coś, co poruszy i rozgrzeje serce.
Ten wpis jest pierwszą z kropel wiadra wody, które próbuję sobie sama wylać na łeb – żeby mnie olśniło. Bo na razie widzę tylko ciemność. Dom w gęstym lesie, otoczony zasiekami i ja w drzwiach domu, z kałachem wymierzonym w mrok.