Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego, najważniejsza uroczystość roku liturgicznego, wydaje się dziwnie zwyczajna. Po trzech wielkich liturgiach większa część ostatniego dnia Triduum nie różni się szczególnie od innych niedziel. Ale to nie oznacza powszedniości czy zwykłości. Problemem jest raczej fakt naszej krótkiej pamięci i przyzwyczajania się do tego, z czym często się stykamy. A przecież „pierwszy dzień tygodnia, w którym Jezus Chrystus zmartwychwstał i zesłał na apostołów Ducha Świętego” obchodzimy co tydzień, a nie tylko raz w roku.
Obchodząc pamiątkę męki Chrystusa patrzmy na nią z innej perspektywy niż jej naoczni świadkowie. Wiemy, jak skończyła się ta historia i patrzymy na krzyż jako na narzędzie zbawienia, a nie miejsce porażki. Mimo to liturgia nie pomija Chrystusowych cierpień i pokazuje, że droga do życia prowadziła przez śmierć. Ale prowadząc nas przez ciemność Golgoty jednocześnie daje nadzieje i zapewnia o Bożej miłości, silniejszej niż jakakolwiek siła tego świata.
Wchodząc w Święte Triduum Paschalne paradoksalnie zaczynamy niejako od końca. Obchodząc pamiątkę ustanowienia sakramentów Eucharystii i święceń patrzymy na skutki tego, co wydarzy się w ciągu kolejnych dni na Kalwarii i w pustym grobie, przypominając sobie, że po tym wszystkim nie możemy zamknąć się w swoich światach, ale powinniśmy nieść dalej tę miłość, którą zostaliśmy obdarowani.