Udostępnij ten artykuł
O trudnej teologii zstąpienia do piekieł z Piotrem Świerszczyńskim OP rozmawia Łukasz Serwiński.
Ł.S: Dlaczego Chrystus zstąpił do piekieł? Czy to oznacza, że przyniósł zbawienie potępionym?
P.Ś: Święty Tomasz z Akwinu, na którego pismach w głównej mierze będę się opierał, kiedy mówi o miejscu, do którego zstąpił Chrystus, wyraźnie odróżnia piekło potępionych od piekła Ojców, które lepiej nazwać za Starym Testamentem, Szeolem lub Otchłanią. Szeol to, w rozumieniu Biblii, miejsce do którego po śmierci trafiają wszyscy: zarówno sprawiedliwi jak i potępieni. Kiedy Chrystus zstępuje tam po swojej męce, przynosi łaskę tym, którzy od wieków na nią czekali, są gotowi na jej przyjęcie, a ściślej mówiąc, nie zamknęli się na nią z własnej woli, tak jak ci, którzy są potępieni.
Skoro istnieją różne rodzaje otchłani, to czy którąś z nich możemy sobie wyobrazić jako fizyczną przestrzeń, tak jak mówi nam o tym List do Efezjan? (Chrystus „zstąpił do niższych części ziemi” Ef 4, 9–10) A może to tylko ślad semickiego myślenia o konstrukcji świata?
Myślę, że jest to nie tylko semityzm, ale także wyraz naszej naturalnej, ogólnoludzkiej potrzeby. Żyjemy w czasie i przestrzeni, żyjemy w ciele, dlatego kiedy myślimy o rzeczach niecielesnych mamy potrzebę zbudowania wyobrażonego miejsca. Śmierć polega na odłączeniu duszy od ciała. Dusza ludzka nie jest żadnym rodzajem „subtelniejszej” materii, fizycznie nie zajmuje zatem żadnej przestrzeni. Kiedy już nastąpi zmartwychwstanie ciał, sytuacja ta ulegnie zmianie. Wtedy, również piekło będzie musiało znaleźć swoje przestrzennie zdefiniowane miejsce. Jednak zanim to nastąpi, możemy jedynie określać piekło jako stan, a nie jako miejsce. W zrozumieniu myśli św. Tomasza o piekle pomocne może się okazać wyobrażenie zaproponowane przez Dantego: kolejne kręgi piekielne oznaczają stopniową intensyfikację cierpienia. Jednak jest to jedynie bardzo niedoskonała wizja. Kiedy św. Tomasz zastanawia się nad fizycznością zstąpienia Chrystusa do piekieł analizuje specyfikę „ruchu”, jaki wykonał Chrystus i porównuje go do ruchu aniołów, którzy również nie mają ciał. Ten ruch polega na swoistej intensyfikacji bycia w określonym miejscu. Możemy próbować trochę to sobie przybliżyć skupiając uwagę na tej części nas samych, która jest niematerialna, a więc na naszym umyśle. Siedząc w swoim pokoju, możemy myśleć o tym co się dzieje na przystanku, czy na ulicy i w pewien sposób tam „przebywać”. Ta analogia jest bliższa zrozumieniu niematerialnej obecności, która, póki żyjemy w ciele, nigdy nie będzie dla nas w pełni uchwytna.
Z tego, co powiedzieliśmy do tej pory wynika, że Ojcowie Izraela: Abraham, Izaak, Mojżesz i inni przebywali w Otchłani. Czy to oznacza, że do momentu zbawczej ofiary Chrystusa na krzyżu Ci, zasłużeni dla Narodu Wybranego, ludzie cierpieli?
W pewien sposób tak. Zwykliśmy traktować starotestamentalne nauczanie o Szeolu – wspólnym miejscu przebywania dusz po śmierci – za niepełne, bardziej prymitywne wyobrażenie, które okazuje się fałszywe wobec nauki Chrystusa, jaką my chrześcijanie przyjęliśmy. Tymczasem w pismach św. Tomasza i u Ojców Kościoła znajdziemy raczej potwierdzenie niż negację tej wizji. Jest to oczywiście dojrzała jej forma, taka, jaka była przyjęta w czasach Chrystusa. Zbawiciel mówi w jednej z przypowieści o Łazarzu i bogaczu, którzy razem trafiają do Szeolu, przy czym bogacz jest w stanie nieustannego cierpienia, prosi, by Łazarz zwilżył mu usta i przyniósł ulgę w męczarniach, ale Łazarz jest gdzie indziej. Chrystus mówi, że spoczywa on na łonie Abrahama.
„Na łonie Abrahama”, czyli gdzie?
Według św. Tomasza i św. Augustyna to również był Szeol, jednak takie jego miejsce, w którym cierpi się tylko za grzech pierworodny, a nie za grzechy uczynkowe. Ojcowie, jak mówi św. Paweł, dzięki wierze zostali usprawiedliwieni z grzechów uczynkowych, natomiast nadal nie mogli oglądać Oblicza Bożego i z tego powodu cierpieli. Nie było to cierpienie za własne grzechy, ale ból wynikający z braku utraconej w grzechu pierworodnym łaski, a co za tym idzie – niemożności doświadczenia bliskości Boga. W takiej sytuacji zastał tych sprawiedliwych Chrystus zstępując do Otchłani.
Zaryzykuję wejście na grunt dość kontrowersyjnej teologicznej dyskusji: Czy stan cierpienia Ojców za grzech pierworodny można porównać do sytuacji dzieci zmarłych bez chrztu świętego?
To rzeczywiście spory problem. Myśl Tomaszowa jest bardzo nieintuicyjna w tej kwestii. Mówi on o szczególnej Otchłani, przeznaczonej dla tych dzieci, nazwanej limbus puerorum. Św. Tomasz twierdzi, że Chrystus nie zszedł tam ze swoją mocą, bo w dzieciach tych nie było jeszcze wykształconej wolnej woli, a więc nie mogły przyjąć Jego łaski. Opisując ich sytuację podkreśla, że są oddzielone od Boga, podobnie jak Ojcowie, ale nie cierpią, ponieważ nie powstało w nich to pragnienie bycia z Bogiem, są jakby obojętne i zadowolone w tej obojętności. Trzeba przyznać, że jest to dość karkołomne tłumaczenie. Myślę, że cennym głosem w dyskusji jest konstatacja Międzynarodowej Komisji Teologicznej z roku 2007, która zdystansowała się od koncepcji istnienia limbus puerorum. Może należałoby uznać, że sposobem ich otwarcia na łaskę było po prostu naturalne pragnienie dobra i szczęścia, na które odpowiedzią jest Chrystus?
Czy właściwym jest odczytywanie zstąpienia Chrystusa do piekieł jako aktu głębokiego utożsamienia się Boga z losem człowieka? Przecież Chrystus był prawdziwym człowiekiem, naprawdę umarł, a skoro tak, to zstąpił również do Szeolu, by współdzielić w ten sposób los Ojców. Czy to dobra intuicja?
Myślę, że zstąpienie do Otchłani ma wiele znaczeń, które ze sobą harmonizują. Uniżenie Chrystusa, a wiec też swego rodzaju solidarność ze śmiertelnymi, to jedno z nich. Św. Tomasz mówi o tym wprost, stawiając „zarzut” , że wydaje się to niegodne, by Syn Boży, Ten który mówi, że jest Życiem, zstępował do Otchłani – to tak jakby Światło zstępowało w środek ciemności. Należy jednak pamiętać, że to zaledwie jedna część prawdy. Chrystus nie zstępuje do Szeolu po to, żeby tam cierpieć solidarnie z innymi, ale po to, by przynieść łaskę, którą wysłużył przez Swoje życie, a szczególnie przez śmierć na krzyżu. Św. Tomasz mówi, że zstąpienie Chrystusa do Otchłani było dla dusz tam cierpiących tym, czym dla nas, żyjących, są sakramenty. Było zaspokojeniem ich największego pragnienia – pragnienia oglądania Boga, które stało się możliwym dzięki przyniesionej przez Niego łasce. Przyznam, że jest to dla mnie zachwycająca intuicja. Pokazuje to, że zstąpienie do Otchłani miało większe znaczenie dla ludzi, którzy zmarli przed wydarzeniem Męki, mimo, że stanowiło ono jej integralną część i poprzez to było źródłem naszego zbawienia. Do tego, co zostało im przyniesione dopiero po śmierci, my w sakramentach mamy dostęp już tu. Natomiast dla nich zaczął się wtedy czas wielkiej radości – cieszyli się oni obecnością Pana, adorując Go przez trzy dni, aż do Zmartwychwstania, kiedy to znaleźli się w Królestwie Niebieskim.
W tym miejscu warto postawić zasadnicze pytanie: jakie konsekwencje ma zstąpienie Chrystusa do piekieł dla nas, którzy robimy wszystko, żeby tam nie trafić?
W rozważaniu tej tajemnicy wiary bardzo pomocne są dla mnie dwa źródła, mam wrażenie, że obydwa szczególnie fascynujące dziś chrześcijan. Jednym jest wschodnia ikona Anastasis, a drugim tekst starożytnej „Homilii na Świętą i Wielką Sobotę”, którą czytamy w czasie wielkosobotniej jutrzni. Nie zawsze to zauważamy, ale zawierają one dwa kontrastujące wyobrażenia zstąpienia do Otchłani. Wizja z ikony jest bardzo dynamiczna, wręcz gwałtowna: Chrystus, niczym wojownik, niemalże wpada do piekła, z impetem niszczy jego drzwi, widać kłódki i łańcuchy które się rozpadają, a on chwyta Adama i Ewę za ręce i „wydziera ich” piekłu. Druga wizja jest o wiele spokojniejsza. Zbawiciel powoli, krok po kroku, schodzi do Otchłani by tam spotkać Adama i Ewę i opowiedzieć im o swojej męce. Myślę sobie, że to świetnie obrazuje dwie linie, które obecne są w tej tajemnicy: ta łagodna, to linia łaski, która odpowiada na pytanie o zbawienie ludzi żyjących przed przyjściem Pana i wskazuje Jego determinacje – jeśli tylko ludzie sami się nie zamkną na Niego, On chce przynieść swoją łaskę nawet „w głębokości”. Druga linia: mocna i dynamiczna, mówi o tym, że Chrystus niszczy śmierć i grzech, i to ona bardziej nas dotyczy. W niej odnajdujemy nadzieję, że nie podzielimy losu Adama i Ewy, losu Abrahama i Patriarchów. Dzięki misterium chrztu świętego, możemy być zbawieni bez tego czasu beznadziei spędzonego w Otchłani. Jest to moment faktycznej zmiany sytuacji człowieka. Wizja starotestamentalna była prawdziwa tylko do momentu zstąpienia Jezusa do Otchłani. I to właśnie jest największa zmiana, która powinna być dla nas tajemnicą do kontemplacji, a także zmieniać nasze spojrzenie na życie. Od rezygnacji Kochelta przechodzimy do entuzjazmu św. Pawła.
Rzeczywiście… To wielka tajemnica, szczególnie wyraźna, kiedy uświadomimy sobie problemy teologiczne, jakie ze sobą niesie. Co z niepodzielnością dwóch natur: boskiej i ludzkiej, w Chrystusie? Czy w momencie złożenia Pana do grobu nastąpiło ich rozdzielenie?
To bardzo ciekawe pytanie. To, że Bóg stał się człowiekiem, zdarzyło się tylko raz w historii ludzkości, i samo w sobie jest tajemnicą, której nasz rozum nigdy nie ogarnie. A tymczasem ten Bóg–Człowiek umarł i wszystko jeszcze bardziej się komplikuje. Św. Tomasz, za Janem Damasceńskim, twierdzi, że w śmierci Chrystusa dokonuje się rozłączenie duszy i ciała, ale nie następuje żaden rozpad unii hipostatycznej. (złączenie natury Boskiej i ludzkiej w Chrystusie, przyp. red.) Bóg, który stał się człowiekiem, nie przestaje nim być. Stał się po prostu człowiekiem martwym. Choć dusza i ciało są rozłączone, to każde z nich pozostaje w jedności z Logosem, z Drugą Osobą Boską. To właśnie różni śmierć Chrystusa od śmierci innych ludzi, u których tożsamość osobowa zawiera się w duszy – ciało nie jest już nimi, to tylko „zwłoki”, którym należy się szacunek, bardziej ze względu na przeszłość i nadzieję przyszłości, niż z powodu ich aktualnego stanu. Dlatego możemy z całą pewnością powiedzieć, że wydarzeniem zbawczym jest zarówno zstąpienie do Otchłani, jak i złożenie do grobu. Wg św. Tomasza szczególnie ważne dla nas, żyjących na tym świecie, jest to drugie wydarzenie – podkreśla on, za św. Pawłem, związek pomiędzy chrztem i złożeniem do grobu. („Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie” (Rz 6, 3) ). Zatem współpogrzebanie z Chrystusem jest sposobem naszego uczestnictwa w tym wydarzeniu. Dlatego najodpowiedniejszym dniem na przyjęcie chrztu (oprócz dnia Pięćdziesiątnicy) jest, według Tomasza, Wielka Sobota – właśnie ze względu na spoczywanie Chrystusa w grobie. Potrójne zanurzenie, jakie dokonuje się w chrzcie jest dla Tomasza nie tylko przywołaniem Osób Trójcy Świętej, ale również oznacza trzy dni spędzone przez Chrystusa w grobie. Myślę, że to może być dla nas inspiracja w modlitwie przy Grobie Pańskim – uświadomienie sobie i dziękczynienie za to, że w chrzcie włączono nas w ten Jego święty spoczynek, żebyśmy umarli dla grzechu i razem z nim zaczęli po Zmartwychwstaniu nowe życie. W każdym razie można śmiało powiedzieć, że w ciągu tego dziwnego czasu od Wielkiego Piątku do Niedzieli Zmartwychwstania, dzieło zbawcze odbywa się na dwóch planach: w Otchłani i w grobie. Te dwa plany są w jakiś sposób symetryczne, choć funkcjonują w różnych porządkach: cielesnym i duchowym. Zapomnienie o którymkolwiek z nich w Liturgii Triduum byłoby czymś błędnym.
Zatem, wbrew pozorom, odpoczynek Chrystusa w grobie jest dla Niego czasem sporej aktywności…
Tak, to chyba „typowe” dla Pana Boga, że wtedy, kiedy wydaje się, że nie działa, działa najwięcej.