Udostępnij ten artykuł
Zanim zaczniemy zastanawiać się, o czym dobrze byłoby powiedzieć homilię w Boże Narodzenie, warto zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle wygłaszać ją w trakcie Eucharystii?
Nieraz usłyszeć można tęsknotę za czasami, wcale nie tak dawnymi, kiedy to niedzielne czy świąteczne kazania odbywały się poza bezpośrednim kontekstem Mszy świętej. Nie były one zatem częścią liturgii, jak ma to miejsce dzisiaj – czy raczej, powinno mieć – ale odbywały się, o ile w ogóle były głoszone, albo równolegle do Eucharystii, albo tuż po niej. Z perspektywy „świątecznego Kowalskiego” wyglądało to tak, że przychodził na kazanie, przed którym lub w trakcie którego odbywała się Msza. Dopiero po zakończeniu obu miał możliwość przystąpienia do komunii. Nie, nie twierdzę, że „świąteczny Kowalski” nie zdawał sobie sprawy, że przychodzi i uczestniczy we Mszy, chcę powiedzieć, że praktyka celebracji pozwalała mu akcenty rozłożyć inaczej.
Niewątpliwie, oddzielenie kazania od Eucharystii posiada szereg aspektów pozytywnych. Pozwala na większą swobodę kaznodziei; może sobie on pofolgować, zwłaszcza gdy chodzi o związek z odczytanymi fragmentami Pisma Świętego, odnośnie do komentowania których nie musi czuć się zobowiązany. W praktyce święto czy uroczystość – a szerzej także i kontekst roku liturgicznego – de facto były dla kaznodziei pretekstem, by powiedzieć to, co i tak się musiało lub chciało powiedzieć. Z jednej strony, ułatwiało mu zadanie, gdyż swobodnie mógł pouczać wiernych, czyli właśnie „kazać”, zwłaszcza o prawdach moralnych; z drugiej strony, stawiało mu zdecydowanie wyżej poprzeczkę, gdyż końcowy efekt znacząco zależał od jego umiejętności oratorskich. Najlepsi kaznodzieje byli wybitnymi retorami, których cechował nie tylko świetny warsztat lecz także ogromna kultura teologiczna! W Zakonie Kaznodziejskim tytułu „kaznodziei generalnego” nie nadawano pierwszemu lepszemu dominikaninowi, lecz wyłącznie tym najlepszym.
W tej optyce, właśnie jako odłączone od liturgii Mszy świętej, należałoby widzieć tak zwane „listy pasterskie” biskupów, którzy od czasu do czasu – jako odpowiedzialni za Kościół – mają obowiązek pouczać i przypominać o ważnych aspektach życia chrześcijańskiego. Tu także należałoby ulokować kazania rekolekcyjne, które wygłaszane po liturgii Eucharystii dają kaznodziei więcej swobody w doborze tematów oraz środków wyrazu. Nikt nie oczekuje przecież, że rekolekcjonista skomentuje czytania mszalne i odjedzie w siną dal. Jeśli przychodzimy na rekolekcje, to właśnie z nastawieniem, że kaznodzieja powie „z rozmachem”, pokazując najrozmaitsze aspekty chrześcijańskiego życia, że zmieni nasz sposób postrzegania codzienności. Tak rozumiane kaznodziejstwo rzuca inne światło na misję Zakonu, nie przez przypadek nazywany Kaznodziejskim: nie ogranicza się ona wyłącznie do głoszenia mszalnego, choć oczywiście trafnie oczekuje się, by dominikanie spełniali warunek minimum i przynajmniej podczas Eucharystii mówili dobrze i do rzeczy. Kaznodziejstwo dominikańskie to jednak więcej. Właśnie dlatego jedni ruszają dokoła świata, inni prowadzą parafie, a jeszcze inni decydują przekopywać się przez biblioteki… Nie bez powodu dominikańskie klasztory mają być „świętym kaznodziejstwem”, gdzie także mogą i mają rozwijać się różnorakie duszpasterstwa, gdyż chrześcijańskiej formacji nie da się załatwić niedzielnymi kazaniami.
Kiedy w ramach posoborowych zmian liturgicznych odnowiono głoszenie podczas Eucharystii, zrobiono to z pełną świadomością: chciano, by było mocniej związane z tym, co dzieje się przy i na ołtarzu. Nie chodziło więc o proste „wciśnięcie” kazania między czytania a Credo (wyznanie wiary), lecz chciano, by tłumaczenie Słowa stało się integralną częścią liturgii. Powiedzmy raz jeszcze, by nie zgubić najważniejszego: nie chodziło jedynie o ponowne włączenie kazania do Mszy – rzeczywistości, które rozeszły się w historii – lecz w grę wchodziła odnowa praktyki homilii.
Dobra homilia to taka, która odbywa się w trakcie liturgii i albo tłumaczy ją samą (jej teksty, rok liturgiczny, itd.), albo komentuje urywki Pisma Świętego podczas niej odczytane. Nie chodzi jednak o prostą katechezę, bo do tego mamy inne przestrzenie, lecz o takie wyjaśnienie, które służy głębszemu uczestnictwu we Mszy świętej, czyli w tym, co celebrujemy. Tu widać, dlaczego nagrywanie homilii i jej publikacja, na przykład w Internecie, jest wyjmowaniem jej z naturalnego kontekstu, nawet jeśli porusza się ważne tematy. Nie tylko brakuje konkretnych osób, do których homilia była kierowana, ale przede wszystkim jej dopełnienia. Nie jest to „przerwa”, by dać upust erudycji księdza, lecz integralna część Eucharystii, w której ten, co jej przewodniczy in persona Christi, odsłania przed innymi tajemnicę Chrystusa, by za chwilę pójść dalej, do stołu Eucharystycznego. W Internecie nie ma owego „dalej”; w najlepszym wypadku pozostaje tęsknota… Homilia nie jest więc prostą sprawą, ale mam nadzieję, że nie jest wyłącznie moim udziałem takie doświadczenie, gdy usłyszane Słowo Boże właśnie podczas homilii stawało się coraz mniej abstrakcyjne a coraz bardziej „oblekało się w ciało”, w konkret życia. Czyż nie podobne było doświadczenie uczniów pielgrzymujących do Emaus, którzy dopiero po wytłumaczeniu Pism przez samego Zmartwychwstałego, odkryli że On jest między nimi?
Posoborowa odnowa liturgii nie tyle chciała podmienić kazania na homilię, ile pragnęła przywrócenia praktyki homilii, zwłaszcza w niedziele i święta, posiadającej odmienne charakterystyki niż kazanie. Ani kazania, ani homilie nie miały jednak zastąpić katechezy czy dbałości o rozwój wiary każdego z chrześcijan. Wydaje się, jak to często bywa, że odnowa zatrzymała się w pół drogi: co prawda włączono kazanie do celebracji Mszy, ale idea homilii zeszła na dalszy plan. Wiele z homilii pretenduje, by nimi być, w praktyce okazuje się jednak, że jedynie wykorzystują kanwę czytań, by dać kaznodziei podryfować daleko i (najczęściej) długo. Oczywiście, można momentalnie zripostować: a jeśli intencją kaznodziei było kazanie a nie homilia? Problem zaczyna się wówczas, gdy takie przydługie kazanie zaczyna deformować całość celebracji. Mowa o takiej sytuacji, kiedy brak równowagi pomiędzy liturgią słowa a liturgią Eucharystii, gdy zdecydowaną większość czasu celebracji Mszy świętej stanowi mniej lub bardziej udolne głoszenie, a sama celebracja – jak gdyby nigdy nic – zdaje się być w cieniu, sprawiając wrażenie jakby była „przykrą koniecznością” dla kaznodziei. Tymczasem, „dwie części, z których niejako składa się Msza święta, mianowicie liturgia słowa i liturgia eucharystyczna, tak ściśle łączą się ze sobą, że stanowią jeden akt kultu” (SC 56).
Spróbujmy, zanim przejdziemy do zasadniczego pytania, wyciągnąć pierwsze wnioski.
Po pierwsze, trudniej powiedzieć dziś dobre kazanie, zwłaszcza takie, które nie spowoduje rozbicia jedności celebracji Eucharystycznej, które nie skończy się na „gwiazdorzeniu” kaznodziei sprawiając, że całość uwagi skupi się na nim.
Po drugie, odnowa homilii i jej włączenie do Mszy świętej nie miało na celu uśmiercenia kazań, a szerzej kaznodziejstwa. Istnieje wiele forów oraz inne formy niż Eucharystia – liturgiczne i pozaliturgiczne – gdzie kaznodziejstwo świetnie może się rozwijać, by wspomnieć duszpasterstwa akademickie czy kanały internetowe jak „Langusta na palmie”, „Paśnik”…
Po trzecie, nie jest prawdą, że zagadnienia moralne czy „listy pasterskie” wyszły już z użycia. Paradoks polega na tym, że z taką samą siłą, z jaką odrzucamy kazania moralne i listy biskupów, z taką samą mocą ich potrzebujemy. Wielokrotnie brakuje mądrego głosu, tłumaczącego spokojnie bieżące sprawy, lecz w innym kontekście niż Msza święta. Ogromne pole do przemyślenia i zagospodarowania.
Dopiero po odbyciu takiej drogi możemy pokusić się o zmierzenie się z pytaniem: o czym dobrze byłoby powiedzieć homilię w Boże Narodzenie? Z całą pewnością o Bożym Narodzeniu, odwołując się do czytań mszalnych i tekstów liturgicznych, przez które prześwituje głęboka teologia. Jak pomóc odkryć przychodzącym tego dnia do kościoła – być może w dużej części to grupa, która zagląda do niego dwa razy w roku – że Bóg staje się człowiekiem? Co to w konkrecie oznacza? Jak odsłonić przed obecnymi, że Boże Narodzenie to nie legenda czy mit założycielski, lecz „dziś” (hodie) Kościoła? W końcu, warto nie zapomnieć, że to Bóg i zachwyca, i ma moc zbawić. Dobrze jeśli kaznodzieja zadba o to pierwsze; resztę zostawmy Jemu.