Udostępnij ten artykuł
Poniżej zamieszczam tekst publikowany na dominikanie.pl.
Zacznijmy od sprawy najprostszej: jak doliczyć się trzech dni Triduum. Jeśli policzymy je od Wielkiego Czwartku, to – nie chce być inaczej – Triduum nie obejmie Niedzieli Zmartwychwstania. Skończymy świętować w sobotę. Nie dobrze kończyć świętowanie przy grobie, w którym pogrążony jest Zbawiciel. Byłyby to święta śmierci, a nie zmartwychwstania. Jeśli policzymy od końca, od niedzieli, trudno będzie zrozumieć, dlaczego obchód zaczynamy w czwartek. Zajrzyjmy do Biblii, by znaleźć w niej odpowiedź. W Księdze Rodzaju czytamy: “Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami. Wtedy Bóg rzekł: “Niechaj się stanie światłość!” I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy.” (Rdz 1,1-5) I sprawa jasna. Dzień obejmuje wieczór i poranek, a nie jak zwykliśmy mierzyć czas: poranek i wieczór. Izraelici, a w ślad za nimi chrześcijanie, mierzą dobę według tego, jak przedstawia ją opis stworzenia świata: doba zaczyna się wieczorem i trwa do kolejnego zmierzchu. W takim razie w Triduum rozpoczynające się w czwartkowy wieczór, wlicza się trzy dni: Wielki Piątek, Sobotę i Niedzielę Zmartwychwstania.
Skoro jesteśmy przy kwestiach związanych z czasem, może warto jeszcze zapytać, dlaczego powtarzamy, że Chrystus zmartwychwstał po trzech dniach. Pan nasz umarł na krzyżu około godziny dziewiątej w piątek. Godzina dziewiąta, to nasza trzecia po południu. Wynika to stąd, że Żydzi liczyli godziny od poranka do wieczora. Mniej więcej od szóstej rano do szóstej wieczorem: 12 godzin. Biblijna trzecia godzina (Chrystus wyrusza na drogę krzyżową) to dziewiąta rano. Szósta, o której ukrzyżowano Pana, to południe, a dziewiąta wypada trzy godziny później. Skoro Pan umarł w piątek po południu, a zmartwychwstał w niedzielny poranek lub w nocy z soboty na niedzielę, to znaczy że w śmierci spędził około 36 godzin. Skąd wobec tego fraza “po trzech dniach zmartwychwstał”? Spójrzmy na sytuacje, w których rozmawia dwoje ludzi, gdy ktoś wyjeżdża w piątek a wraca w niedzielę, mówi wówczas: będę za trzy dni. Jeszcze łatwiej to zrozumieć, gdy żegnają się zakochani, te niespełna dwie doby wydają im się o wiele dłuższe, niż są w rzeczywistości. Chrześcijanie myślą podobnie. Perspektywa miłości sprawia, że dłuży się nam czas oczekiwania na zmartwychwstanie Pana. To aż trzy dni, wyczekiwania. Dwie noce, które je oddzielają są zbyt mroczne, by czekać bez zniecierpliwienia. Dlatego już w wieczór rozpoczynający niedzielę zbieramy się na czuwaniu, by razem być świadkami zmartwychwstania.
Kwestii czasu należy się przyjrzeć również po to, by zrozumieć zamysł świąt. Na początek, Wielki Czwartek, dzień w który odprawia się w każdej diecezji wyłącznie jedną mszę. Nie jest to Msza Wieczerzy Pańskiej (ta, jak już wiemy, odprawiana jest w piątek), jest nią Msza Krzyżma. To wspólne zgromadzenie całego prezbiterium (wszyscy księża z diecezji) wokół swojego biskupa. Podczas tej mszy święci się oleje (krzyżmo), których używa się podczas sprawowania sakramentów chrztu, bierzmowania, święceń i namaszczenia chorych. Ten dzień to również dzień opróżniania tabernakulów (tak, by wieczorem nie było uprzednio konsekrowanych hostii) i naczyń z wodą święconą. Wieczorna Eucharystia będzie sprawowana i spożywana na nowym chlebie. A Krew Zbawiciela będzie oczyszczać nas z grzechów. Następnie, Wielki Piątek, w który odprawiamy pamiątkę Ostatniej Wieczerzy i wspominamy śmierć naszego Pana na krzyżu. To ważna i wielowątkowa tajemnica, więc do niej jeszcze nieraz wrócimy. Dalej, Wielka Sobota, w czasie której nie odprawia się mszy. Pan po swojej męce odpoczywa złożony w grobie, my zastygli w ciszy, czekamy na Jego powstanie. Mszy nie sposób odprawić, jeśli On sam jej nie przewodniczy, jeśli sam nie oddaje swojego Ciała i Krwi. Spoczywając w grobie nie działa w naszym świecie lecz schodzi do otchłani, by ogłosić zmartwychwstanie pogrążonym w śmierci. Dlatego tego dnia Kościół czeka na Jego powrót z piekieł i sam nie podejmuje działania lecz trwa w modlitwie i poście. W końcu, Niedziela Zmartwychwstania, której obchód poprzedza nocne czuwanie: Wigilia Paschalna.
Rozdzielenie trzech świętych dni tygodnia nie jest w sumie istotne. Owszem, następują po sobie kolejne wieczory i poranki, ale chrześcijanie uczestniczą w jednym, ciągłym święcie. Znak krzyża, który otwiera celebrację Wieczerzy Pańskiej, rozpoczyna trzy dni jednego święta: Paschy naszego Pana. Jego zakończenie nastąpi na koniec procesji rezurekcyjnej, gdy zostaniemy naznaczeni krzyżem błogosławieństwa. Wszelkich modlitw sprawowanych w te dni nie kończy się błogosławieństwem, podobnie nie rozpoczyna ich znak krzyża. Po prostu dalej sprawujemy jedną, rozciągniętą na trzy dni liturgię. Nie świętujemy też osobno śmierci i zmartwychwstania. Owszem, ogniskujemy uwagę na konkretnych tajemnicach w kolejne dni, ale przecież wiemy, że Pan raz jeden umarł i raz zmartwychwstał i odtąd króluje żywy na wieki. Dlatego nawet w dzień Jego śmierci przyjmujemy komunię świętą – znak Jego życia, a w sobotniej ciszy nastawiamy ucha na głosy radości dobiegające z otchłani. Więcej, Eucharystia niedzielna jest zarówno pamiątką Jego zmartwychwstania jak i śmierci. Czas zawirował, ponieważ święta, które obchodzimy, próbują połączyć nasz czas, przeszłość i wieczność. Takie działanie grozi zawrotem głowy. Ale właśnie takie są to święta: trudno, by w głowie się od nich nie kręciło.
Zanim zajmiemy się omówieniem każdego z tych dni po kolei, spróbujmy zaradzić nadmiernym zawrotom głowy i zakłopotaniu, które pojawia się, gdy o tym wszystkim myślimy. Lekarstwem może się okazać odpowiedź na pytanie: Co to za rodzaj wspominania i pamiątki, który ma miejsce podczas liturgii tych świętych dni? Pamiętać możemy na różne sposoby. Na przykład, możemy zachowywać wspomnienie w umyśle. Trudno jednak wspominać w ten sposób coś, czego się nie przeżywało, trudno też wyraźnie pamiętać wydarzenia odległe w czasie. Dlatego naszej pamięci pomagamy przez różne przedmioty (pamiątki). Możemy przechowywać zdjęcie, kamyk czy zasuszony kwiat, by lepiej pamiętać historię, która się z nimi łączy. Możemy też pamiętać przez konkretną czynność, jak zapalenie znicza, odnowienie przysięgi, wspólne opowiadanie sobie minionej historii. W końcu, możemy pamiętać przez inscenizację, rocznicę połączoną z obchodem święta. Gdyby takimi wspomnieniami były święta chrześcijańskie, smutna byłaby to religia. Dlaczego? Dlatego, że żaden z tych rodzajów wspominania nie jest w stanie postawić nas wobec minionych wydarzeń. Tak już jest, że to, co się stało w historii, stało się raz i przeminęło. Chrześcijanie jednak roszczą sobie pretensje do twierdzenia, że mają dostęp do zmartwychwstałego i wołają w noc paschalną “Światło Chrystusa!”, a w Wielki Piątek: “Oto drzewo krzyża, na którym zawisło zbawienie świata!”. Więcej, mówimy i wierzymy, że to, co celebrujemy wydarza się naprawdę, a my jesteśmy uczestnikami nie wspomnień, nie inscenizacji czy rocznicy, ale rzeczywistych wydarzeń. Jak to możliwe? Czy minione wydarzenia przetransportowaliśmy do teraźniejszości? A może sami podróżujemy w czasie i zamiast na Stolarskiej w Krakowie przez trzy dni mieszkamy na ulicach Jerozolimy? Gdybyśmy byli w stanie zrobić jedno lub drugie, mielibyśmy patent, za którym tęsknią pisarze science fiction od Herberta George’a Wellsa i jego Maszyny Czasu. A może jest jeszcze gorzej i wyłącznie wyobrażamy sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę, a w rzeczywistości nasza religia jest jedynie opium, które pozwala nam snuć takie marzenia?
Popatrzmy na te sprawy z innej perspektywy, by nie musieć uciekać się do literatury SF i nie ulegać zwątpieniu. Wierzymy, że Bóg Ojciec odwiecznie zradza Syna. Syn Boży odwiecznie Mu się ofiarowuje (oddaje w miłości). Dzieje się tak od zawsze, zanim świat i wraz z nim czas powstał. Tak się dzieje w wieczności, czyli tam, gdzie nie ma czasu, a nie tam, gdzie czas jest nieskończony. Wcielenie Bożego Syna sprawia, że Jego oddawanie się Ojcu wyraża się w ludzkiej naturze. Już Wcielenie jest takim oddaniem: “Przeto przychodząc na świat, [Pan] mówi: Ofiary ani daru nie chciałeś, aleś Mi utworzył ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę – w zwoju księgi napisano o Mnie – abym spełniał wolę Twoją, Boże.” (Hbr 10,5-7). Podobnie w trakcie Jego dzieciństwa: ” Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49).Nie inaczej w trakcie Jego życia: “Głoszę to, co widziałem u mego Ojca” (J 8,38). Do granic zdolności ludzkiej natury stało się tak też w męce i śmierci naszego Pana: “On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej.” (Flp 2, 6-8). Jego oddanie w miłości Bożego Syna stało się jawne w posłuszeństwie Syna Człowieczego: “A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał” (Hbr 5,8). Od czasu Wcielenia, to, co dzieje się w ziemskim życiu naszego Pana, dzieje się ze względu na nas. Syn Boży ofiarowuje się Ojcu w człowieczeństwie nie dlatego, by Jego oddanie było pełniejsze, lepsze czy bardziej doskonałe. Żaden egoizm nie uszkadza Jego oddania, niczego nie brakuje Jego ofierze, bo nie zachowuje niczego dla siebie. Zawsze całkowicie się powierza Ojcu w miłości. To, co dzieje się we Wcieleniu, dzieje się dla naszego zbawienia. (On to dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba i za sprawą Ducha Świętego począł się z Maryi Dziewicy, i stał się człowiekiem.) Wobec tego, każde działanie Bożego Syna dzieje się wobec Ojca i w posłuszeństwie Jemu, dzieje się tak dla nas. Jest to prawda w odniesieniu do Krzyża, głoszenia, cudów i znaków, modlitwy… Ten sam wzorzec widoczny jest w Eucharystii, w której Syn Boży oddaje się w Ciele i we Krwi Bogu Ojcu i nam w komunii świętej po to, byśmy mieli udział w Jego oddaniu. Pociąga nas do Ojca, przez to, że siebie ofiarowanego Ojcu nam daje w Najświętszym Sakramencie.
Cóż wobec tego świętujemy? Świętujemy tajemnicę naszego zbawienia. Jak w soczewce widzimy w ciągu tych trzech dni oddanie się Bożego Syna Ojcu ze względu na nas. W Ostatniej Wieczerzy, w męce i śmierci, w zstąpieniu do otchłani i w końcu w powstaniu z martwych. Uwielbiamy Boga, któremu spodobało się wybawić nas od śmierci wiecznej. Dziękujemy też za dar sakramentów, przez które możemy mieć w Nim udział. (Dlatego sakramenty chrztu, bierzmowania i Eucharystii nazywamy sakramentami paschalnymi.) I owszem wspominamy minione wydarzenia ale dzięki liturgii uczestniczymy w tym samym oddaniu się Bożego Syna. Tak więc choć raz umarł i raz zmartwychwstał a odtąd śmierć nie ma już nad Nim władzy, wciąż powierza się Ojcu i nam daje udział w tym miłosnym oddaniu. Możemy w nim uczestniczyć o ile z wiarą zaangażujemy się w nasze święto. Jak mówi o tym św. Paweł: naszym świętem (paschą) jest Chrystus. Wspominając wydarzenia Jego życia, dziękując Mu za nie i uwielbiając Go, czerpiemy z nich i wraz z Nim się oddajemy Ojcu, by mieć udział w zbawieniu. Przez Niego, z Nim i w Nim oddajemy chwałę Bogu wspominając Jego mękę, śmierć i zmartwychwstanie.